Weekend w pracy, lubię to. Tym bardziej, że to ostatni weekend na postoju, czyli jestem sam, 12h tylko ze sobą i dozoruje obiekt. Wszystko było by git majonez, gdyby nie, że zimno. Zamiast poświęcić ten czas „twórczo” – zahibernetyzowałem się w śpiworze ….. buuuuu szkoda takiego dnia, ale co zrobić jak łapy grabieją trzymając pędzelek.
No to chociaż coś tu nabazgram. Tyle, że średnio przygotowany i do tej operacji.
Wygrzebałem gdzieś z pendriva stare zdjęcia pierwszej ruinki zakupionej. Worek klocków z gipsu odlanych i wedle instrukcji lub intuicji – sklejasz.
Wodne śmietnisko.
Nie będę recenzował, kleiłem ją dawno temu, trochę elementów do teraz zostało. Odlana z gipsu bardzo, bardzo chudego, gdyby nie wynalazek zwany rozwodniony wikol, rozpadała by się w rekach.
Malowane metodą na lenia, czyli kilka farb w sprayu psikane z różnym natężeniem pod różnym katem – czas operacyjny 5 minut.
A tymi zdjęciami kusili do zakupu. Kusili kusili i na kusili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz