Tak,
siedzę w domu z potomstwem. Takie czasy. Położyliśmy się spać,
a gdy wstaliśmy – nastała inna rzeczywistość. I choć mam co
robić, naszło na garść wspomnień.
Lata
2007-2009 to czas, w którym mieliśmy największy buum na Mordheim.
Graliśmy naprawdę dużo, bywało, że po kilka razy w miesiącu, a
scenariusze rozgrywały się na stole/dwóch stołach jednocześnie a
nieraz nawet na stole do pingponga.
I
tak, gdy graczy nigdy nie było mało (dziś, jeżeli pamięć mnie
nie myli, było nas 11-cioro) to tereny do gry były naszą
piętą Achillesa.
Gdyby
nie cuda, tworzone przez Arka (tego, którego imienia nie powinienem
wymawiać) to rzekłbym, byłoby biednie. Albo było ich za mało,
albo były na wstępnym etapie produkcji i daleko im było do
wykończenia.
Ale
wiecie co? Kurcze felek, do dziś dzień mam do tych wspomnień
bardzo duży sentyment, i tak jak w oczy kolą owe zdjęcia (dziś)
tak w tamtych czasach grało się na nich przednio, wyobraźnia
wypełniała każdy rażący element.
Głównym
budulcem był karton. Na różne sposoby wycinany, wzmacniany. Po
prostu był najłatwiej dostępnym materiałem i najlepiej
obrabianym, no i najtańszym przeto można było zawsze coś
urozmaicić, dorobić, przerobić – zużyty, wywalić i stworzyć
coś nowego.
Bawiliśmy
się także w odlewy z masy solnej i gdyby nie to, że takie ciężkie
i kruche :) ale wśród kartonowych domków to istne rezydencje.
Pierwszą
nagrodę w kategorii – ciężkie, zdobył kamienny podjazd z
ołtarzem na szczycie. Ot zbierałem kamienie z drogi na plażę, by
to wszystko skleić wikolem w jedną bryłę. Na szczycie przydrożna
kapliczka, dzięki której poznałem Karol L. Aż strach było ten
twór ściągać z regału by ustawić na stole.
A
tu chyba jedyne zdjęcie z mych zbiorów, na którym widnieje górna
część tak zwanej „wieży pterodaktyla”. Budynek ten popełnił
Maciej z papieru toaletowego, takiego zwykłego odzysku z makulatury,
szarego. Część z Was jeszcze pewnie kojarzy ów papier, który tak
bardzo kaleczył „oko proroka”. Ogólnie budynek bardzo
klimatyczny, miło wspominam zarys bryły, klimat jak u Flinstonów
no ale ten zapach hmm, ogólnie unikało się stania w bliskim
otoczeniu tego budynku.
To
coś szare w środku, kiedyś było zniczem. Można? Można!
A
niektóre budynki miały swoje „nazwy”. Ot Gruber prezentuje
Państwu tzw „grób nieznanego żołnierza” .
Prezentowany materiał to wybrane zdjęcia z moich zbiorów z lat 2007-2009.
Ciąg dalszy nastąpi...
Už se to nevrátí.
OdpowiedzUsuńNiestety, każda piękna chwila ma swoją datę ważności.
UsuńKiedyś to było. ;) A przynajmniej czasu było więcej i łatwiej się było spotkać.
OdpowiedzUsuńDokładnie. Zawsze coś wyskoczy. Dziś mieliśmy zaplanowaną rozgrywkę (z miesięcznym wyprzedzeniem) na 8miu graczy i błogosławieństwo Nurgle zniweczyło ów misterny plan. Zirytowany jestem bo to już dwukrotnie czynione były wielkie przygotowania, choć jak mawiali starożytni germanie - do trzech razy sztuka.
Usuń