piątek, 28 lutego 2020

Myśl Braterska w Mordheim - pożegnanie Kawy.





22 lutego – Dzień Myśli Braterskiej – święto przyjaźni obchodzone przez harcerzy i skautów na całym świecie. Z naszych mundurów już wyrośliśmy, niestety. No oprócz Karola, ale on nie mógł celebrować ze swoją Drużyną, gdyż to był jego pierwszy dzień bez ortezy po złamanym obojczyku i bałem się go puścić na nocną zbiórkę.

No ale wróćmy do tematu dzisiejszego wpisu. 22 lutego obchodziliśmy naszą MORRową myśl braterską. Kawa, jeden z naszych braci w „klanie”, wybywa niebawem z kraju za chlebem, w miejsce w którym swego czasu niejaki Sir William Wallace of Elerslie obwołany strażnikiem królestwa, sprawował władzę w imieniu uwięzionego króla Jana Balliola. 


Wszyscy kiedyś umrzemy. Lecz nie wszyscy wiedzą, jak żyć.”

William Wallace w „Walecznym Sercu”.



Spontanicznie postanowiliśmy pożegnać przyjaciela, bo nie wiadomo, kiedy wróci a brakowało go będzie przy stole. 

 


 Jak najlepiej pożegnać kolegę? Oczywiście partyjką. Swego czasu zaczynaliśmy kampanię, za chwilę tego nie było, tamten doszedł i zaczynaliśmy nową kampania. I tak w kółko, i w kółko. Jak naliczyłem to mamy rozpoczęte 7 kampanii, gdzie już za chiny nie pamiętam, kto z kim, kto czym, kto przeciw komu itd. Grając raz w miesiącu, przy różnym stanie osobowym kampania nie ma sensu. Jedyna, którą regularnie ciągnę to moja z synem. Tym razem poszliśmy po głos rozsądku i pociągnęliśmy rozgrywką na większą ilości pkt startowych (750 złotych koron) z możliwością rozwoju za punkty statystyk i umiejętności bohaterów. 


 
  
Rozegraliśmy dwa scenariusze.

Dzwon Ezechiela” i „ Jak oni śpiewają”. A że było nas niewielu, graliśmy na jednym stole, jak za starych dobrych czasów. 



W scenariuszu pierwszym („Dzwon Ezechiela”) starły się trzy bandy Krasnoludzkich Poszukiwaczy Skarbów, Łowcy Czarownic i Zwierzoludzie. Dość szybko jedna z band krasnoludów nawiązała współpracę z Łowcami Czarownic i za cenę oddania po bitwie w ręce tych drugich wiedźmy, która służyła radą krasiom – zawiązali sojusz. Pakt zawarty był pod czujnymi oczyma dwóch tileańskich strzelców, mierzącymi do siebie.

Pozostałe dwie bandy krasnoludów, widząc rozwój sytuacji, postanowiły również zawiązać pakt, czego owocem był ich sojusz. Dopiero w trakcie potyczki wyszło szydło z worka, że jedna z tych krasnoludzkich band, to wcale nie khazadzi a haflingi z przyczepionymi brodami i po sterydach.

Zwierzoludzie hmm no byli w sojuszu ze swoją naturą. Taktyczne zwycięstwo odnieśli haflingi z brodami (Kawa) + Krasnoludy (Karol). Natomiast zwycięzcą tego scenariusza był Maciej, który grał po wieloletniej przerwie Zwierzoludźmi. Jego bestie były wszędzie, walczył praktycznie z każdym na stole włącznie z kultystami wybijającymi ohydne dzięki na chwałę Niszczycielskich Potęg sercem dzwonu Ezechiela. Natomiast ja i moi najbardziej krasnoludzcy ze wszystkich krasnoludów Starego Świata wojownicy oraz mój ludzki sojusznik (Łowcy Czarownic Mondziego) postanowiliśmy wycofać się na z góry upatrzone pozycję, by tam przygotować się i zastawić pułapkę-zasadzkę. 
 







Na drugi scenariusz („ Jak oni śpiewają”) miał dojść Mellon ze swoją hordą Orków i właściwie dotarł tylko swojego WAAAGH! nie zabrał. A mieliśmy z Karolem misterny plan wystawić na drugą potyczkę również bandy Orków i Goblinów and zalać Mordheim zieloną falą. No wyszło jak wyszło, gracz plany robi a życie weryfikuje. Mellon zapomniał a że grać musiał, więc przejął kontrolę nad potworami ze scenariusza, w tym wypadku nad stadem trzech harpii umilającymi nam śpiewem wyjazd integracyjny do Miasta Potępionych. Skuteczność harpii była tak ogromna, okrutna, że dość szybko bandy przestały się ich obawiać a nawet urządziły sobie swoiste „polowanie na gołębię” bo od teraz tak na owe harpię mówić będę. No i tak, wraz z synem wystawiliśmy bandy Orków i Goblinów, tak jak założyliśmy i już od pierwszych tur byliśmy w głębokiej rasowej komitywie. Z innych ulic wybiegli Łowcy Czarownic szybko łapiąc sojusz z krasnolu… przepraszam, z brodatymi haflingami. Zwierzoludzie zawarły pakt ze swoją naturą i rozbiegły się szukając szczęścia i upragnionych mordów. Bardzo krwawy scenariusz, niestety „dobro” zwyciężyło. Heroicznie, niczym w jakiejś nowelce ze stajni Black Library. Z bandy Łowców Czarownic przeżył ten oto jeden osobnik. 


 
Haflingów z brodami przeżyło więcej niż jeden, ale czemu się dziwić skoro szukały schronienia w każdej szczurzej norze, w każdym zacienionym miejscu?



 
No dobra, to jeszcze kilka fotek z tej heroicznej potyczki.






 
Zdjęcia w większości Kawesia. Mi udało się odkupiłem aparat (małżonka widząc jak cierpię z jego braku, dała zielone światło), ubezpieczyciel był łaskawy i zwrócił pewną część kasy. Aparat kupiłem dwie klasy wyższy niż miałem i po prostu jeszcze nad nim nie panuje.

No dobra, to by było na tyle na dziś. Czas wrócić do Herezji Horusa i zmierzyć się z 24 tomem pt „Betrayer” bo mnie Naczelny za jajko powiesi i będę musiał udawać, że zasłużyłem. 


 

2 komentarze:

  1. Soczysty raport!

    Przy okazji - jaki to sprzęt kupiłeś? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz Pani, uniżonemu słudze, tak dużą zwłokę.
      Porwały mnie intrygi na Dworze Cierni w Hag Graef. Czyli musiałem w trybie pilnym, na wczoraj, skończyć zabawę z 1 tomem Malusa Darkblade! Co mnie wciągnęło bez reszty.
      A więc dziękuję, niektóre rzeczy piszą się same.
      Co do aparatu, nie jest to machina z górnej półki (w grę wchodziła oczywiście cena) ale udało mi się dobrze kupić nikona d60, tylko obiektyw jest "na dal" i robiąc zdjęcia stołom, zabrakło mi pokoju, by wszystko objąć. :)

      Usuń