22
lutego – Dzień Myśli Braterskiej – święto przyjaźni
obchodzone przez harcerzy i skautów na całym świecie. Z naszych
mundurów już wyrośliśmy, niestety. No oprócz Karola, ale on nie
mógł celebrować ze swoją Drużyną, gdyż to był jego pierwszy
dzień bez ortezy po złamanym obojczyku i bałem się go puścić na
nocną zbiórkę.
No
ale wróćmy do tematu dzisiejszego wpisu. 22 lutego obchodziliśmy
naszą MORRową myśl braterską. Kawa, jeden z naszych braci w
„klanie”, wybywa niebawem z kraju za chlebem, w miejsce w którym
swego czasu niejaki Sir William
Wallace of Elerslie obwołany strażnikiem królestwa, sprawował
władzę w imieniu uwięzionego króla Jana Balliola.
„Wszyscy
kiedyś umrzemy. Lecz nie wszyscy wiedzą, jak żyć.”
William
Wallace w „Walecznym Sercu”.
Spontanicznie
postanowiliśmy pożegnać przyjaciela, bo nie wiadomo, kiedy wróci
a brakowało go będzie przy stole.
Jak
najlepiej pożegnać kolegę? Oczywiście partyjką. Swego czasu
zaczynaliśmy kampanię, za chwilę tego nie było, tamten doszedł i
zaczynaliśmy nową kampania. I tak w kółko, i w kółko. Jak
naliczyłem to mamy rozpoczęte 7 kampanii, gdzie już za chiny nie
pamiętam, kto z kim, kto czym, kto przeciw komu itd. Grając raz w
miesiącu, przy różnym stanie osobowym kampania nie ma sensu.
Jedyna, którą regularnie ciągnę to moja z synem. Tym razem
poszliśmy po głos rozsądku i pociągnęliśmy rozgrywką
na większą ilości pkt startowych (750 złotych koron) z
możliwością rozwoju za punkty statystyk i umiejętności
bohaterów.
Rozegraliśmy
dwa scenariusze.
„Dzwon
Ezechiela” i „ Jak oni śpiewają”. A że było nas niewielu,
graliśmy na jednym stole, jak za starych dobrych czasów.
W
scenariuszu pierwszym („Dzwon Ezechiela”) starły się trzy bandy
Krasnoludzkich Poszukiwaczy
Skarbów, Łowcy Czarownic i Zwierzoludzie. Dość szybko jedna z
band krasnoludów
nawiązała współpracę z Łowcami Czarownic i za cenę oddania po
bitwie w ręce tych drugich wiedźmy,
która służyła radą krasiom – zawiązali sojusz. Pakt zawarty
był pod czujnymi oczyma dwóch tileańskich strzelców, mierzącymi
do siebie.
Pozostałe
dwie bandy krasnoludów, widząc rozwój sytuacji, postanowiły
również zawiązać pakt,
czego owocem był ich sojusz. Dopiero w trakcie potyczki wyszło
szydło z worka, że jedna z tych krasnoludzkich band, to wcale nie
khazadzi a haflingi z przyczepionymi brodami i po sterydach.
Zwierzoludzie
hmm no byli w sojuszu ze swoją naturą. Taktyczne zwycięstwo
odnieśli haflingi z brodami (Kawa) + Krasnoludy (Karol). Natomiast
zwycięzcą tego scenariusza był Maciej, który grał po
wieloletniej przerwie Zwierzoludźmi.
Jego bestie były wszędzie, walczył praktycznie z każdym na stole
włącznie z kultystami wybijającymi ohydne
dzięki na chwałę Niszczycielskich Potęg sercem
dzwonu Ezechiela. Natomiast
ja i moi najbardziej krasnoludzcy ze wszystkich krasnoludów Starego
Świata wojownicy oraz mój ludzki
sojusznik (Łowcy Czarownic
Mondziego)
postanowiliśmy wycofać się na z góry upatrzone pozycję, by tam
przygotować się i zastawić pułapkę-zasadzkę.
Na
drugi scenariusz („ Jak
oni śpiewają”) miał
dojść Mellon ze swoją hordą Orków i właściwie dotarł tylko
swojego WAAAGH! nie
zabrał. A mieliśmy z
Karolem misterny plan wystawić na drugą potyczkę również bandy
Orków i Goblinów and zalać Mordheim zieloną falą. No wyszło jak
wyszło, gracz plany robi a życie weryfikuje. Mellon zapomniał a że
grać musiał, więc przejął kontrolę nad potworami ze
scenariusza, w tym wypadku nad stadem trzech harpii umilającymi
nam śpiewem wyjazd integracyjny do Miasta Potępionych. Skuteczność
harpii była tak ogromna, okrutna, że dość szybko bandy przestały
się ich obawiać a nawet urządziły sobie swoiste „polowanie na
gołębię” bo od teraz tak na owe harpię mówić będę. No i
tak, wraz z synem wystawiliśmy bandy Orków i Goblinów, tak jak
założyliśmy i już od pierwszych tur byliśmy w głębokiej
rasowej komitywie. Z innych ulic wybiegli Łowcy Czarownic szybko
łapiąc sojusz z krasnolu… przepraszam, z
brodatymi haflingami. Zwierzoludzie zawarły pakt ze swoją naturą i
rozbiegły się szukając szczęścia i upragnionych mordów. Bardzo
krwawy scenariusz, niestety „dobro” zwyciężyło. Heroicznie,
niczym w jakiejś nowelce ze stajni Black Library. Z bandy Łowców
Czarownic przeżył ten oto jeden osobnik.
Haflingów
z brodami przeżyło więcej niż jeden, ale czemu się dziwić skoro
szukały schronienia w każdej szczurzej norze, w każdym zacienionym
miejscu?
No
dobra, to jeszcze kilka fotek z tej heroicznej potyczki.
Zdjęcia
w większości Kawesia. Mi
udało się odkupiłem
aparat (małżonka widząc
jak cierpię z jego braku, dała zielone światło),
ubezpieczyciel był łaskawy i zwrócił pewną
część kasy. Aparat
kupiłem dwie klasy wyższy niż miałem i po prostu jeszcze nad nim
nie panuje.
No
dobra, to by było na tyle na dziś. Czas
wrócić do Herezji Horusa i zmierzyć się z 24 tomem pt „Betrayer”
bo mnie Naczelny za jajko powiesi i będę musiał udawać, że
zasłużyłem.
Soczysty raport!
OdpowiedzUsuńPrzy okazji - jaki to sprzęt kupiłeś? :-)
Wybacz Pani, uniżonemu słudze, tak dużą zwłokę.
UsuńPorwały mnie intrygi na Dworze Cierni w Hag Graef. Czyli musiałem w trybie pilnym, na wczoraj, skończyć zabawę z 1 tomem Malusa Darkblade! Co mnie wciągnęło bez reszty.
A więc dziękuję, niektóre rzeczy piszą się same.
Co do aparatu, nie jest to machina z górnej półki (w grę wchodziła oczywiście cena) ale udało mi się dobrze kupić nikona d60, tylko obiektyw jest "na dal" i robiąc zdjęcia stołom, zabrakło mi pokoju, by wszystko objąć. :)