czwartek, 2 marca 2017

12-15 sierpnia, Grudziądz, Mega Park

    Przepełniony cudem i łaskami Pańskimi powróciłem do zdrowia po długim pobycie 
w szpitalu polowym. Nie było sposobności by wysłano mnie od razu do jednostki, w której służyłem.
Do przyjaciół, z którymi już tyle razem przeszliśmy. Na szczęście nie byłem tu sam. 
Wrazz innymi pechowcami, którzy w starciu o Fort Calisia doznali uszczerbku na zdrowiu,
a teraz wracali do czynnej służby, utworzono pododdział pomocniczy. Przyszło nam stacjonować   na posterunku wartowniczym przy małej stacji kolejowej Little Kansas. Kompanija przednia się tu znalazła. Kilku chłopaków z kompanii A z 14th Louisiana Infantry Regiment i przyjaciel z Lafayette Rifle Cadets, kompania K. Bo wojna to nie tylko bitwy.

   Stacja była małą rampą rozładunkową dla towarów potrzebnych tutejszej społeczności lokalnej. Niedaleko zaczynały się zabudowania mieszkalne Graudentum. To i tę mieścinę przyszło nam patrolować jako żołnierze służby pomocniczej. Naszym przełożonym był wysoki, barczysty żandarm. Sumiasty wąs przypominał mi portret dziadka, z czasów swej młodości. Nazwiska żandarma nawet nie sposób jestem wymówić bez połamania języka. Przemierzaliśmy ulice, a raczej „błotnice” Graudentum, bo to do tej nory trafiali żołnierze na przepustkach z pobliskiego obozu,   gdzie stacjonowały dwa pułki z Missisipi, 19ty i 48 z sławnym w tutejszym barze - 
 pułkownikiem Josephe M. Jayne.

    Zarobkowo, nie chciałbym tego robić ale służba nie drużba. Nie było wyjścia na patrol
bez przygody. A to zatrzymanie, a to żołnierze bez przepustek, a to zapijaczeni dając zły przykład mieszkańcom Graudentum, a to burdy na ulicach. Myślałem, że bitwa o Fort Calisia było piekłem,   do którego zesłano mnie by odpokutować grzechy. Jeżeli tak było, to Graudentum to piekło,              w którym muszę odpokutować za grzechy swoich wszystkich przodków w linii prostej aż do samego Adama. Sodoma i Gomora w wykonaniu żołnierzy na przepustkach.
   Jednego dnia, podczas ostatniego już kwadransu patrolu, usłyszeliśmy wrzawę i harmider              z wąskiego zaułka zastawionego starym rozklekotanym wozem. Pech chciał, że tego dnia wąsaty żandarm był dowódcą patrolu. Swym gardłowym, germańskim (nie chciałbym rzec barbarzyńskim) językiem zaczął wydawać rozkazy, których musieliśmy za każdym razem się domyślać. 



     Szybkim susem przeskoczyłem przez wóz (tego chyba chciał dowódca), a tam dwójka żołnierzy nachalnie „oświadczało” się młodym pannom, które wrzeszczały i odpychając ochlaptusów zakrywały swe wdzięki. Karabin wtedy jakby sam mi wypalił ….. jeden z napastników padł martwy, drugi czmychnął przed siebie wybiegając na mały ryneczek. Tam czekał już na niego wąsiaty żandarm, jednym kopem posłał go na ziemie jednocześnie wyciągając rewolwer z za paska. Żołnierz przekulał się i stanął za młodych chłopakiem, który pojawił się na ryneczku wraz z rosnącą grupą gapiów. Zasłonił się chłopcem w momencie, w którym żandarm wystrzelił. To był tragiczny dzień. Nazajutrz znaleźliśmy żandarma wiszącego na jabłonce przy stacji Little Kansas.

    Dość często na nasz posterunek przychodziła młodzież z pobliskiej szkółki przy parafialnej.        Z otwartymi ustami słuchali opowieści, które snuli chłopacy z bitew czy potyczek z jankesami. Ubarwionych w wielu przypadkach. Patrząc na nich, widziałem siebie kilka lat temu, nim zaciągnąłem się na ochotnika. Jeny, jaki ja wtedy byłem młody. 




Spragniony chwalebnych czynów, widzący w wojnie – przygodę życia. Jednego dnia, dla naszej bardziej uciechy ale i dla pożytku jakiegoś z tych odwiedzin, zrobiliśmy krótkie przeszkolenie tych młodzieńców. Jedni dźgali bagnetami, by celnąć w małą dziurkę wydrążoną w desce, inni ładowali karabiny ponaglani naszymi krzykami, niby podoficerskimi. Ręce im drżały, proch rozsypywał się wszędzie byle nie wpaść do lufy, wyciorami by sobie krzywdę zrobili ….. och kochane Południe,      oto stoi tu Twój przyszły kwiat. Ci oto dzielni, bez zarostu jeszcze …. nasi następcy. 


 

Miałem także nieprzyjemność być częścią plutony egzekucyjnego. Rampa rozładunkowa na Little Kansas służyła również za peron dla pociągu, który kursował raz w tygodniu i oprócz wagonów        z towarami miał doczepione dwa wagoniki niby to pasażerskie. Pamiętam, był to pierwszy dzień tygodnia. To wspomnienie, to kolejny powód by nie lubić poniedziałków. Tego dnia wśród cywilów wypatrzyliśmy podejrzanie zachowującego się mężczyznę. Na nasz widok zrobił się czerwony       jak burak, miętolił czapkę w dłoniach jakby chciał z niej zrobić placek. Rozglądał się nerwowo jakby szukał drogi ucieczki. I zrobił to. Gdy tylko weszliśmy do wagoniku, kierując się w jego stronę,     wstał i zaczął uciekać. Nie trwało to długo i było mało skuteczne. Zahaczył bosą stopą o wystający kosz wiklinowy pewnej rosłej kobiety i padł wprost w objęcia emerytowanego chorążego,                który pożegnał się z wojskiem po wojnie w 1848 roku. Jak się okazało nasz uciekinier był dezerterem z 48 pułku z Missisipi. Wyrok zapadł rozkazem i wykonany był natychmiast przy stacji,               przy stojącym jeszcze na peronie pociągu, na oczach wszystkich pasażerów. Jakaś jedność w tych cywilach z dezerterem się urodziła. Jedna z kobiet, nauczycielka jak się potem dowiedziałem, wrzeszczała, że jest tu z wycieczką, a ten mężczyzna jedzie z nimi, nawet jakieś papiery na to pokazywała. Inna matrona krzyczała, że to jej syn. Ktoś inny rzucił przekleństwem ale gdy tylko padł strzał, upadło ciało i rozwiał się dym z luf, wszyscy siedzieli z wagonikach z twarzami zwróconymi do przodu i czekali na odjazd jakby nic się właśnie nie stało. 



W dniach między 12 a 15 sierpnia mieliśmy sposobność gościć się w grudziądzkim „miasteczku westernowym” tzn Mega Parku. Była to druga odsłona tej imprezy. Tak jak w zeszłym roku było zacnie, tak w tym było kulfaluśnie mega zacnie. 


Dziękuję Państwu Kolasińskim za zaproszenie, ugoszczenie nas wraz z naszymi rodzinami. Wybawiliśmy się świetnie, a nasze pociechy będą miały niesamowite wspomnienia z Waszego miasteczka, z tych wszystkich atrakcji, do których mieli nieograniczony dostęp.



To co wyżej opisano wydarzyło się na imprezie, może trochę mniej barwnie ale miało miejsce. Patrolowaliśmy, odgrywaliśmy scenki burd i łapania dezertetów. Tych ostatnich wyszukiwaliśmy          w ala pociągu przejeżdżającym w okolicy obozu kilka razy dziennie. 



Rekrutacja do armii wraz z bardzo szybki i krótkim przeszkoleniem również była częściom programu.
Achoj Przygodo i do zobaczenia za rok Mega Parku. Termin ten sam, tym razem będziemy gościć trochę dłużej bo już od 11tego do 15 sierpnia. 

  

Tak mnie Między Młotem a Kowadłem przycisnęło hehehe a i że wieki tego nie robiłem to reedycja zabrała mi przynajmniej jedno z kocich żyć.


2 komentarze:

  1. Po recenzji zestawów kolejek spodziewałem się wszystkiego na Wrotach... Ale nie rekonstrukcji z wojny secesyjnej. Fajne stroje kobiece!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rekonstrukcja nie była tematem przewodnim, gdy startowałem. Życie się skomplikowało, ekipa rozpadła, budowa otwarła, system pracy zmienił etce tera i 4-tego bloga pod ten temat otwierać nie chciałem. Tak gwoli szybkiego wyjaśnienia.

      Usuń