Przepełniony cudem i łaskami Pańskimi
powróciłem do zdrowia po długim pobycie
w szpitalu polowym. Nie było
sposobności by wysłano mnie od razu do jednostki, w której służyłem.
Do
przyjaciół, z którymi już tyle razem przeszliśmy. Na szczęście nie byłem tu
sam.
Wrazz innymi pechowcami, którzy w starciu o Fort Calisia doznali
uszczerbku na zdrowiu,
a teraz wracali do czynnej służby, utworzono pododdział
pomocniczy. Przyszło nam stacjonować na posterunku wartowniczym przy małej
stacji kolejowej Little Kansas. Kompanija przednia się tu znalazła. Kilku
chłopaków z kompanii A z 14th Louisiana Infantry Regiment i przyjaciel z Lafayette Rifle Cadets,
kompania K. Bo wojna to nie tylko bitwy.
Stacja była małą rampą rozładunkową dla
towarów potrzebnych tutejszej społeczności lokalnej. Niedaleko zaczynały się
zabudowania mieszkalne Graudentum. To
i tę mieścinę przyszło nam patrolować jako żołnierze służby pomocniczej. Naszym
przełożonym był wysoki, barczysty żandarm. Sumiasty wąs przypominał mi portret
dziadka, z czasów swej młodości. Nazwiska żandarma nawet nie sposób jestem
wymówić bez połamania języka. Przemierzaliśmy ulice, a raczej „błotnice” Graudentum,
bo to do tej nory trafiali żołnierze na przepustkach z pobliskiego obozu, gdzie
stacjonowały dwa pułki z Missisipi, 19ty i 48 z sławnym w tutejszym barze -
pułkownikiem
Josephe M. Jayne.
Zarobkowo, nie chciałbym tego robić ale
służba nie drużba. Nie było wyjścia na patrol
bez przygody. A to zatrzymanie, a
to żołnierze bez przepustek, a to zapijaczeni dając zły przykład mieszkańcom
Graudentum, a to burdy na ulicach. Myślałem, że bitwa o Fort Calisia było
piekłem, do którego zesłano mnie by odpokutować grzechy. Jeżeli tak było, to
Graudentum to piekło, w którym muszę odpokutować za grzechy swoich wszystkich
przodków w linii prostej aż do samego Adama. Sodoma i Gomora w wykonaniu
żołnierzy na przepustkach.
Jednego dnia, podczas ostatniego już kwadransu
patrolu, usłyszeliśmy wrzawę i harmider z wąskiego zaułka zastawionego starym
rozklekotanym wozem. Pech chciał, że tego dnia wąsaty żandarm był dowódcą
patrolu. Swym gardłowym, germańskim (nie chciałbym rzec barbarzyńskim) językiem
zaczął wydawać rozkazy, których musieliśmy za każdym razem się domyślać.
Szybkim susem przeskoczyłem przez wóz (tego chyba chciał
dowódca), a tam dwójka żołnierzy nachalnie „oświadczało” się młodym pannom,
które wrzeszczały i odpychając ochlaptusów zakrywały swe wdzięki. Karabin wtedy
jakby sam mi wypalił ….. jeden z napastników padł martwy, drugi czmychnął przed
siebie wybiegając na mały ryneczek. Tam czekał już na niego wąsiaty żandarm, jednym
kopem posłał go na ziemie jednocześnie wyciągając rewolwer z za paska. Żołnierz
przekulał się i stanął za młodych chłopakiem, który pojawił się na ryneczku
wraz z rosnącą grupą gapiów. Zasłonił się chłopcem w momencie, w którym żandarm
wystrzelił. To był tragiczny dzień. Nazajutrz znaleźliśmy żandarma wiszącego na
jabłonce przy stacji Little Kansas.
Spragniony chwalebnych czynów, widzący
w wojnie – przygodę życia. Jednego dnia, dla naszej bardziej uciechy ale i dla
pożytku jakiegoś z tych odwiedzin, zrobiliśmy krótkie przeszkolenie tych
młodzieńców. Jedni dźgali bagnetami, by celnąć w małą dziurkę wydrążoną w
desce, inni ładowali karabiny ponaglani naszymi krzykami, niby podoficerskimi.
Ręce im drżały, proch rozsypywał się wszędzie byle nie wpaść do lufy, wyciorami
by sobie krzywdę zrobili ….. och kochane Południe, oto stoi tu Twój przyszły
kwiat. Ci oto dzielni, bez zarostu jeszcze …. nasi następcy.
Miałem także nieprzyjemność być częścią
plutony egzekucyjnego. Rampa rozładunkowa na Little Kansas służyła również za
peron dla pociągu, który kursował raz w tygodniu i oprócz wagonów z towarami
miał doczepione dwa wagoniki niby to pasażerskie. Pamiętam, był to pierwszy
dzień tygodnia. To wspomnienie, to kolejny powód by nie lubić poniedziałków.
Tego dnia wśród cywilów wypatrzyliśmy podejrzanie zachowującego się mężczyznę.
Na nasz widok zrobił się czerwony jak burak, miętolił czapkę w dłoniach jakby
chciał z niej zrobić placek. Rozglądał się nerwowo jakby szukał drogi ucieczki.
I zrobił to. Gdy tylko weszliśmy do wagoniku, kierując się w jego stronę, wstał
i zaczął uciekać. Nie trwało to długo i było mało skuteczne. Zahaczył bosą
stopą o wystający kosz wiklinowy pewnej rosłej kobiety i padł wprost w objęcia
emerytowanego chorążego, który pożegnał się z wojskiem po wojnie w 1848 roku.
Jak się okazało nasz uciekinier był dezerterem z 48 pułku z Missisipi. Wyrok
zapadł rozkazem i wykonany był natychmiast przy stacji, przy stojącym jeszcze
na peronie pociągu, na oczach wszystkich pasażerów. Jakaś jedność w tych
cywilach z dezerterem się urodziła. Jedna z kobiet, nauczycielka jak się potem
dowiedziałem, wrzeszczała, że jest tu z wycieczką, a ten mężczyzna jedzie z
nimi, nawet jakieś papiery na to pokazywała. Inna matrona krzyczała, że to jej
syn. Ktoś inny rzucił przekleństwem ale gdy tylko padł strzał, upadło ciało i rozwiał
się dym z luf, wszyscy siedzieli z wagonikach z twarzami zwróconymi do przodu i
czekali na odjazd jakby nic się właśnie nie stało.
W
dniach między 12 a 15 sierpnia mieliśmy sposobność gościć się w grudziądzkim „miasteczku
westernowym” tzn Mega Parku. Była to druga odsłona tej imprezy. Tak jak w
zeszłym roku było zacnie, tak w tym było kulfaluśnie mega zacnie.
Dziękuję
Państwu Kolasińskim za zaproszenie, ugoszczenie nas wraz z naszymi rodzinami.
Wybawiliśmy się świetnie, a nasze pociechy będą miały niesamowite wspomnienia z
Waszego miasteczka, z tych wszystkich atrakcji, do których mieli nieograniczony
dostęp.
To co
wyżej opisano wydarzyło się na imprezie, może trochę mniej barwnie ale miało
miejsce. Patrolowaliśmy, odgrywaliśmy scenki burd i łapania dezertetów. Tych
ostatnich wyszukiwaliśmy w ala pociągu przejeżdżającym w okolicy obozu kilka
razy dziennie.
Rekrutacja do armii wraz z bardzo szybki i krótkim
przeszkoleniem również była częściom programu.
Achoj Przygodo i do zobaczenia za rok Mega Parku. Termin ten sam, tym razem będziemy gościć trochę dłużej bo już od 11tego do 15 sierpnia.
Tak mnie Między Młotem a Kowadłem przycisnęło hehehe a i że wieki tego nie robiłem to reedycja zabrała mi przynajmniej jedno z kocich żyć.
Po recenzji zestawów kolejek spodziewałem się wszystkiego na Wrotach... Ale nie rekonstrukcji z wojny secesyjnej. Fajne stroje kobiece!
OdpowiedzUsuńRekonstrukcja nie była tematem przewodnim, gdy startowałem. Życie się skomplikowało, ekipa rozpadła, budowa otwarła, system pracy zmienił etce tera i 4-tego bloga pod ten temat otwierać nie chciałem. Tak gwoli szybkiego wyjaśnienia.
Usuń