Początek
Dawno temu, a może wcale nie tak dawno. Dość daleko, choć
dla niektórych bardzo blisko. W pewnym miejscu, przez kartografów zwanym Wyspą
Mew, nastał czas próby dla lokalnej społeczności. W tamtych dniach, władzę na
wyspie sprawowała księżna Einawill Marony. Umiłowana przez swój lud, młodziutka
i piękna pani, była uosobieniem dobra wszelakiego. Nie szczędziła ni na
chorych, ni na potrzebujących. Z czasem, zezwoliła by nie honorowano jej
tytułem książęcym. Lud mówił o Einewill – „nasza Różyczka”. Gwardia malowała na
tarczach czerwone róże, aptekarze sprzedawali różane napary, cyrulicy używali
różanych nici, osady zmieniały nazwy na Różanki, Róż-ki, Różane.
Tamtego roku, zima
była bardzo sroga. Wcześnie zaczęła się, a nadworny astrolog i wróżbita zarazem
– końca nie wieszczył. Najstarszy mieszkaniec wyspy nie pamiętał takiej zimy.
Już dawno powinny nastać dni letnie, a tu nadal leżał śnieg i atakował mróz.
Kroniki piszą, że to ta zima doprowadziła „do spotkania”.
Wśród niezdobytych przez ludzi z wyspy szczytów górskich,
mieszkało plemię humanoidalnych ptaków. Brak pożywienia, zmusił łowców Voraków
do zejścia na niziny. Jedni mieszkańcy wyspy ani drudzy nie wiedzieli o swym
sąsiedztwie. Mało tego, nie wiedzieli, że istnieją takie dziwy natury. Ten szok
poznaniowy szybko przerodził się w wybuchy panik, w pierwszą przelaną krew, aż
do wojny totalnej z setkami poszkodowanych po obu stronach.
Sojusznik
Wojna dotknęła każdego mieszkańca wyspy. Śmierć czyhała na
każdym kroku. Zabierała wojownika w bitwie, pasterza na pastwisku, dziecię w
kołysce. Księżna zwołała Radę. Debatowano długo i burzliwie. Szukano
rozwiązania. Lecz co tu wymyślić, skoro nic o swym wrogu nie wiadomo? Ze
schwytanych jeńców nie wyciśnięto ani słowa, w zrozumiałej mowie, oprócz
dziwnych gdakań i ćwierkań. Czy i w jaki sposób próbować dyplomacji? Na wiele
pytań mądre głowy z Wyspy Mew próbowały odpowiedzieć, a gdy ostatni z ministrów
wychodził z Wielkiej Sali ze wzrokiem wbitym w czubki butów, niespodziewanie,
przyszła pomoc.
Do portu stolicy
wpłynął okręt. Słońce odbijało się od jego burt, żagli i pokładu. Wyglądał
niczym ze złota. Przyozdobiony w podobizny ludzi ze zwierzęcymi głowami - ptasimi,
tygrysimi. We wielkie pająkoludzkie istoty zakute w łańcuchy. Wymalowany
freskami jakby ludzi, którym owe humanoidy usługują. Wśród zgromadzonego
motłochu w porcie, szybko rozległ się szmer. Dało się słyszeć:
-Elfy, elfy, elfy.
Zrzucono trap i
dostojnym krokiem, goście zeszli z pokładu. Barwnym, bardzo bogatym korowodem,
niczym jakaś procesja – podążyli w stronę pałacu księżnej Marony. Na miejscu
zażądali natychmiastowego widzenia z władczynią. Audiencja odbyła się wręcz z
marszu. Przed oblicze Różyczki, wystąpił najstarszy z Elfów. Przedstawił się
jako HorPaHered, arcykapłan – co w ich kulturze równa się randze – Książe.
Oznajmił, że będąc w rejsie, natknęli się na galeon kupiecki, od załogi którego
dowiedzieli się, jak to nazwał „o ptasiej grypie nurtującej jej piękne
oblicze”. Postanowili dobić do Wyspy Mew
i pomóc w walce tutejszym mieszkańcom. Księżna nie chciała już wojny. Poprosiła
o pomoc w doprowadzeniu do zawarcia pokoju i zaprzestaniu rozlewowi krwi. Stary
Elf kiwnął głową na znak zgody.
Pokój
Przez kilka dni, HorPaHered wraz ze świtą rozpoznawali
sytuacje, przeglądali mapy, „rozmawiali z jeńcami”, odprawiali dziwne ni to
modły ni to rytuała. Co dokładnie wydarzyło się, w ciągu tych kilku dni, tego
kroniki nie mówią. Wiemy co wydarzyło się później, dzięki Mistrzowi Dorianowi,
nadwornemu skrybie. Opisał to tak:
„Pierwszej pełni
księżyca od przybycia Złotej Barki, nastąpił cud. Arcykapłan HorPaHered
oznajmił, że wymodlił pokój, że ma wizje, iż do bram miasta zmierza poselstwo
Voraków. Uradowały się nasze serca, dworzanie biegać zaczęli w chaosie,
wiwatować. Werble i trąby grać zaczęły. Lud prosty tańcować począł po ulicach.
Najjaśniejsza Pani boso wbiegła na najwyższą wieże by poselstwa dzikusów
wyglądać. Ku zdziwieniu wszystkich, przybył jeden ptako-człek. Kolorowy niczym
papużki Najjaśniejszej Pani. Bez krzty wstydu, stanął całkiem goły przed nami,
wielki niczym dwa chłopy. Przemówił swym gardłowym głosem, a Elf, którego
imienia nie umiem spisać – tłumaczył.
- Ja Cra-Scha-Ka
odpowiadam na Sen. Koniec wojny.
Takiej radości nie
widziałem nigdy i nigdzie przed, ani nigdy i nigdzie po tej nocy. Radości,
która zapanowała na Wyspie Mew”.
Cień
Po hucznym przywitaniu pokoju, nastał czas lizania ran,
odbudowy zniszczonych osad, stawiania pomników bohaterom, tablic pamiątkowych
dla zachowania wydarzeń wojennej zawieruchy oraz wielu, wielu innym
czynnościom, które to w takim czasie należy zrobić. Uradzono, że Cra-Scha-ka
pozostanie na Dworze, by poznać jak żyją człeki, oraz by opowiedzieć o życiu
swego plemienia w Wysokich Górach.
Coraz więcej czasu spędzali ze sobą, Różyczka z Vorakiem,
łapczywi wiedzy o swych byłych wrogach. Niedawno odkryte płótno pędzla
Alchandra de Kovalsky przedstawiające Voraka, piękną niewiastę oraz starego
Elfa na nadbrzeżu podczas zachodu słońca – to obraz pochodzący z tamtego okresu
z Wyspy Mew. HorPaHered stal się cieniem Cra-Scha-ka oraz księżnej Einawill. Na
każde skinienie, stawał przy nich i tłumaczył co jedno ma do powiedzenia
drugiemu. Po latach badań, nasuwa się pytanie, czy robił to rzetelnie?
Wyprawa
Kolejna zima minęła bardzo szybko. Wieczorami Cra-Scha-Ka
opowiadał o swym ludzie, legendy
wszelakie, przypowieści. Zafascynowana księżna połykała każda z jego
opowieści. Za dnia, Vorak, przyglądał się życiu w stolicy. Mistrz Dorian pisał:
„W kuluarach szeptano,
że to już nie przyjaźń, że to nie dyplomacja, że ta bestia Najjaśniejsza Panią
zauroczyła. Bajdolenie tylko w głowach. Przeto nikogo nie zdziwiło, gdy księżna
oznajmiła, że na wiosnę wyrusza w góry, na zaproszenie Cra-Scha-Ka. Od Elfa
imieniem Hanbal, z którym umiłowaliśmy trunek zwany Omam-Goth , zasłyszałem, że
Vorak obiecał pokazać Najjaśniejszej Pani przedmiot, który strzeże jego lud od
zarania czasów, wysoko wśród szczytów górskich. Elf nic więcej nie zdradził,
choć przysiąc mogę, że wiedział coś więcej, coś ukrywał. Dziwnym trafem, nie
spotkałem więcej Hanbala, a pytając wśród elfiej załogi o mego przyjaciela,
odpowiedzianomi, że niejaki Hanbal nigdy nie istniał”.
O samej wyprawie Dorian pisze:
„Nie czyniono
specjalnych przygotowań. Cra-Scha-Ka rzekł, że w ciągu 30 zachodów słońca –
powrócą. XIV dnia Wielkiego Grendenbachusa wyruszyli:
Księżna Pani Einawill
Marony, Władca Wyspy Mew.
Generał Gwardii Zamku
Wysokiego hrabia Ernst Yarda z synem Burulem.
Rycerz Apertur
Hatington z giermkiem Rymanem.
Gwardziści – Urndel,
Aris syn kowala Jaremy, Beho Zebar, Soputor
Służki księżnej pani –
Justyha i Petronela.
Arcykapłan HorPaHered
z dwoma akolitami
Vorak Cra-Scha-Ka”
W opisie wydarzeń tamtych czasów widnieje wzmianka, że
Złotej Barki nie było w porcie.
Powrót
Dni mijały, życie toczyło się. Zbliżał się czas powrotu.
Monotonne bum-bym uniosło się nad domostwami stolicy. To Najświętszy Dzwon
Sassem przebudzono – by ludowi oznajmić ważne nowiny. To znak, że coś się
dzieje. Czy biedni czy bogaci, czy zdrowi czy chorzy, czy żołnierz czy
prostytutka – wszyscy wylegli na mury, na baszty by witać „swą Różyczkę” Był tu
i Mistrz Dorian.
„Wszyscy patrzylim w
jeden punkt. Najbardziej odległe miejsce na horyzoncie, za którym nikł Trakt
Króla Dariusa. Zamarliśmy w oczekiwaniu, gruby Edgar zapomniał oddychać. Nie
widzielim proporców, które to na długich drzewcach niesione przez giermków dyndać powinny. Nie
widzielim tumanów kurzu zza horyzontu. Po co te dzwony biją? Wtem na niebo ktoś
palcem wskazał. Nad tłumem uniosło się westchnienie zachwytu. Ja to zauroczony
wykrzyczałem:
- Przyleciała,
Najjaśniejsza Pani przyleciała, patrzajta cóż za przygoda.
Ludzie klaskać
zaczęli, trąby zadęły, werble wybijać
równy rytm wraz z gwardią uderzającą mieczami w tarcze. Kwiaty zaczęto sypać,
gruby Edgar wpadł do fosy.
Widziałem
kilkudziesięciu Voraków, matko i córko cóż to był za widok. Skrzydła im z
pleców wyrastały. Niczym Janioły z dziobami. Każdy w szponach trzymał członka
ekspedycji gdy lecieli w naszą stronę. Coś krzyczały, jakby śpiew to był, co
pięknie komponowało się z naszymi oznakami radości.
Wtem przestały zbliżać
się, nastała taka cisza, aż w uszach szumiało. Przerwało ją donośne:
-U-kra-kra-dli na-sz
kra-kra re-li-kta
Po czym jak jeden,
dzikusy puścili trzymanych ludzi. Straszny wrzask, krzyk spadających do dziś
słyszę.
Od wielkiej radości
przez ból ogromny i smutek. Tyle emocji w ułamek sekundy. Nie wiem jak długo
tak stano na umocnieniach. Jak slupy soli, nikt nie ruszał się, nie dowierzał”.
Wśród ciał nie
odnaleziono księżnej Einawill, ani elfiego arcykapłana. Wojna wybuchła jeszcze
straszniejsza, niż ta z poprzednich lat. Złota Barka wróciła na wyspę, elfy
przyłączyły się do ludzi w ich krucjacie przeciw Vorakom. Na czele długouchych
stanął młodziutki chłopak, którego imienia historia nie zna. A może zna?
Ostatnim zapiskiem Mistrza Doriana, nim legł na nieznaną chorobę były słowa:
„Czym się przesłyszał?
Czy mówili temu młodzieńcowi – HorPaHered? Czy to może wraz z tytułem
arcykapłana otrzymują te imię? Muszę przyjrzeć się tej sprawie”
Nigdy już nie dowiemy się co wydarzyło się w trakcie wyprawy
księżnej Einawill Marony na Wyspie Mew. Wojna między sojuszem elfów i ludzi z
wyspy, a vorakami – trwa do dziś. Celem życia,
każdego z wyspiarzy jest owa wojna, przez nich nazywana już Świętą
Zemstą.
Bractwo Róży
Kilka lat temu, powołano
do życia specjalną organizację. Jej celem jest prowadzeniem walk oraz
wyłapywaniem ptasioludzi poza Wyspą Mew. Organ ten nazywa się Bractwo Róży.
Członkowie starają się działać na zasadzie tajnych komórek, gdyż nie każdy wielmoża,
na którego ziemiach bracia przebywają, cieszy się z ich poczynań.
Przybierają często formę oddziału najemnego, czasem
wędrownych kuglarzy, czy eskorty magika, lub wszelakiej innej działalności
parającej się przez grupę poszukiwaczy przygód czy awanturników. Członkami
bractwa mogą zostać ludzie pochodzący z Wyspy Mew, lub poleceni przez innego
brata/siostrę oraz Ciemne Elfy z linii krwi HorPaHereda.
Bractwo Róży działa różnie. Chaotycznie, pod wpływem impulsu
lub ułożonymi planami – konsekwentnie byle do założonego celu, czyli
pozbawienia życia jak największej ilości Voraków, jednocześnie nie ujawniając
swojego istnienia. Ostatnio często znajduje się martwego ptakoczłeka w Umbra
Turris, a okolicę jego ubitego truchła oznakowaną malowidłem róży wykonanej z
krwi Voraka.
Bractwo a mechanika
Jeżeli gracz zechce wystawić swoją drużynkę jako oddział
Bractwa Róży – jest taka możliwość. Trzeba spełnić jeden warunek. W skład bandy
mogą wchodzić tylko przedstawiciele ras: ludzie, ciemne elfy, góra dwa
krasnoludy północy.
Za każdego Voraka, jakim dysponuje przeciwnik, gracz Bractwa
Róży może w trakcie rozgrywki przerzucić dowolny rzut kością k6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz